piątek, 7 września 2012

Chatka u Kuby (Czarnohora, Ukraina)

W długi majowy weekend wygnało nas na Ukrainę. Chcieliśmy poszwendać się z plecakiem tam, gdzie szum Prutu, Czeremoszu, Hucułom przygrywa. Początkowo przygrywał nam stukot kół i chrapanie współspaczy w plackartnym wagonie nocnego pociągu relacji Lwów-Czerniowce. Potem było już tylko lepiej. Rozklekotaną marszutką w towarzystwie tapczanu, dwóch beczek piwa, niezliczonych tobołków z produktami różnej maści, psów, wiadra ryb akwariowych, sotni Ukraińców i tuzina Polaków dotarliśmy z Kołomyi do miejscowości Bystrec. 80 km w jedyne 4 h.

Stamtąd już dwa kroki do naszej pierwszej bazy w Czarnohorze - Chatki u Kuby. Spędziliśmy tam jedną noc. Chatka jest w pewnym stopniu ewenementem, gdyż stanowi jedyny obiekt poza granicami kraju, który figuruje w PTTK-owskim informatorze "Studenckie chatki i bazy namiotowe". Ciekawa jest też historia tego miejsca. Chylącą się ku ruinie huculską chatę przygarnął Polak, Kuba i urządził w niej swego rodzaju schronisko.

Położenie to niewątpliwie wielki atut tego miejsca.  Chatka przycupnęła na zboczu Koszaryszcza, powyżej granicy lasu, skąd rozciąga się piękny widok na grzbiet Kostrzycy. Samo umiejscowienie kojarzy się trochę z Chatką pod Niemcową. Oba miejsca łączy także podobny, można by rzec, "westernowy" charakter. Warunki sanitarne też typowe dla chatek studenckich - około 200 metrów od chaty znajdziemy ocembrowane źródło, przy którym można umyć się w lodowatej wodzie. Turyści o wyższej wrażliwości termicznej mogą oczywiście przynieść wodę do chatki i podgrzać ją na kuchni. Nieco poniżej chaty stoi sławojka na wypasie - z deską sedesową i haczykiem do zamykania drzwi. Chatka u Kuby nie oferuje strawy, co trzeba mieć na uwadze, idąc na górę. Najbliższe miejsca, w których można zaopatrzyć się w prowiant to sklepy w Bystrecu i Dzembroni, czyli jakieś 400 m w dół. W chatce jest jednak kuchnia, na której bez problemu można przyrządzić sobie ciepły posiłek. Jest tam też prąd (co zdecydowanie wykracza poza chatkowy standard), więc można przed wyjściem w góry co nieco podładować.

Chatka posiada 20 miejsc sypialnych, choć i wszelakich zadaszonych powierzchni płaskich nie brakuje. Początkowo mieliśmy chęć przespać się na strychu, ale po nocy w klimacie łodzi podwodnej, jaki zafundowały nam ukraińskie koleje, deficyt tlenu zrobił swoje. Rozbiliśmy namioty przed chatą. Kuby niestety nie było dane nam poznać. Był podobno w Polsce, a zawiadujący w jego zastępstwie Jura też gdzieś wybył. Także rano grzecznie zostawiliśmy pieniądze na stole i poszliśmy dalej. 

Kuba jest człowiekiem bardzo aktywnym internetowo. Prężnie działa facebookowy profil Chatki, gdzie pojawia się sporo ciekawych zdjęć. (http://www.facebook.com/pages/Chatka-u-Kuby/76344447799)  Z dostępnych tam informacji widać, że Chatka cały czas się rozbudowuje. Niedawno wzbogaciła się o niewielką piwniczkę. Wyremontowano także strych, na którym w czasie naszych odwiedzin panował jeszcze rozgardiasz. 

Chatka jest jak najbardziej godna odwiedzenia. Stanowi właściwie jedyne w Czarnohorze  miejsce (są co prawda jeszcze kwatery prywatne), gdzie można znaleźć pewny dach nad głową. Z pewnością odwiedzimy chatkę ponownie. Choćby po to, by poznać Kubę.

Chatka u Kuby w internecie:
http://www.chatkaukuby.eu/ - oficjalna strona

Ceny: 6/6 (5 USD za noc)
Obsługa:  - (nie stwierdzono)
Gastro: - (opędzlowaliśmy co prawda trochę miejscowej bryndzy, acz nie był to wyrób "chatkowy")
Klimat: 5/6

Ocena ogólna: 5/6


wtorek, 4 września 2012

Chata górska "Cyrla" (Beskid Sądecki)



 Cyrla, Cyrla w pięknych Sudetach położona!
(schroniskowa księga gości)

Fot. S. M.
Do "Cyrli" zawiodła nas frustracja i brak sensownej wakacyjnej perspektywy. Przez dwa miesiące bawiliśmy turystyczną gawiedź, obieraliśmy wiadra ziemniaków, doskonaliliśmy techniki konserwacji powierzchni płaskich itp. itd. Oprócz tego każdą wolną chwilę spędzaliśmy, włócząc się po bliższej i dalszej okolicy. Znamy to miejsce lepiej niż każde inne schronisko, w którym byliśmy.

Aby trafić do "Cyrli" trzeba z Rytra, Głównym Szlakiem Beskidzkim, wdrapać się pod szczyt niskiej, acz niemożebnie męczącej górki - Makowicy. Idąc tam pierwszy raz, trzymaliśmy się wytyczonego przez PTTK szlaku, co - jak się później okazało - nie było najlepszym pomysłem. Pot, krew, łzy i srogi stopień zakrzaczenia. Na górę radzimy wejść tzw. drogą ludową, która wiedzie do pobliskiego przysiółka. Stroma, ale mimo tego mniej męczącą i przede wszystkim szybsza. By na nią trafić idąc asfaltówką do ryterskiego zamku zaraz za potokiem odbijamy w prawo. Po wspinaczce przez las docieramy do przysiółka. Idziemy w górę aż dotrzemy do wyjeżdzonej szutrówki. Skręcamy w prawo i po 15 min podejścia powinnismy widzieć już dachy Cyrli.


Fot. S. M.
Dotarcie na polanę, na której położone jest schronisko kosztowało nas trochę trudu, ale to, czego doświadczyliśmy na górze zrekompensowało nam wszystko z nawiązką. Doświadczyliśmy wspaniałej zupy pomidorowej! Przez żołądek do serca mówią ci, którzy nie wiedzą, że przez żołądek można człowieka posiąść całkowicie (tj. z całym inwentarzem organów). Tę sztukę opanowali doskonale właściciele "Cyrli". Jedzenie jest na tyle smaczne, że w weekendy schronisko przeżywa prawdziwy najazd pikników w białych adidaskach, przyjeżdżających z Nowego Sącza i okolicznych wiosek na obiad (i wchodzących pod tę straszliwą górę, żeby zjeść naleśniki lub schabowego! - czyż nie jest to najwyższej wagi poświęcenie?). Oczywiście ten niedzielno-familijny klimat nie każdemu odpowiada, ale warto przeczekać najgorsze i zatrzymać się w "Cyrli" na noc.

Schronisko jest czyste, a przynajmniej było takim, dopóki zależało to od nas :) Można zatrzymać się w pokoju wieloosobowym, dwu- lub trzyosobowym bez łazienki, a dla lubiących luksusy są nawet pokoje z łazienkami. Odnajdzie się więc cały przekrój społeczeństwa - od brudasa z karimatą (to my) aż do pary yuppies na wakacjach. Wszystkie łazienki są schludne, a wejście do nich nie stwarza zagrożenia podboju naszego organizmu przez obce formy życia. Można doprowadzić się do stanu używalności w cywilizowanych warunkach, co nie zawsze jest możliwe za 20 zł za dobę. Najczęściej nie jest...

Praca w schronisku to ciężka orka na ugorze i nie zawsze ma się ochotę uśmiechać do setnego turysty, pytającego o drogę do kibla, przed którym stoi. Na "Cyrli" jednak do klienta podchodzi się profesjonalnie, tzn. miło i uprzejmnie. Oczywiście atrakcyjność personelu spadła gwałtownie z naszym stamtąd wyjazdem, ale nie możemy być w dwóch miejscach jednocześnie, choćbyśmy chcieli. Zamawiając posiłek w okienku można natknąć się na specyficzną osobowość, czasem komplementującą, czasem opieprzającą, czasem filozofującą - nigdy nie wiesz, co Cię spotka w starciu z tym człowiekiem. Nadwrażliwym zalecamy dużo dystansu, bo osobnik ten wbrew pozorom, nie należy do niebezpiecznych.

Fot. S. M.
Na koniec kilka słów o kosztach - decydując się na nocleg w sali zbiorowej lub na polu namiotowym nie zapłacimy dużo. Zwolennicy rozwiązań luksusowych też powinni być usatysfakcjonowani cenami. Jedzenie, biorąc pod uwagę powszechne schroniskowe zdzierstwo, jest tanie jak barszcz. Tym bardziej, że zamawiając naleśniki z jagodami, dostaniemy właśnie naleśniki z jagodami, a nie z najtańszym dżemem, zabarwianym denaturatem.



W szkolnej skali ocen oceniamy "Cyrlę" na solidną piątkę. Do szóstki brakuje im troszkę tego specyficznego klimatu chatki na końcu świata, a mówiąc wprost - jest za ładnie, za czysto, za porządnie i za mało trampów decyduje się złożyć pod dachem "Cyrli" swoje umorusane głowy.

Ceny: 5/6
Obsługa: 5/6
Gastro: 6/6
Klimat: 4/6

Ocena ogólna: 5/6


Strona schroniska: http://www.cyrla.pl/