piątek, 8 lutego 2013

Bacówka PTTK nad Wierchomlą (Beskid Sądecki)


Do Bacówki PTTK nad Wierchomlą trafiliśmy na początku lutego 2013 roku. Schronisko położone jest w bajecznym miejscu. Atmosferę samej bacówki także można określić jako bajeczną, jeśli przyjmiemy, że bajki są różne…

Widać, że Wierchomla duży nacisk kładzie na marketing. Nie sposób do nich nie trafić. Drogi prowadzące do Bacówki upstrzone są banerami, tabliczkami, drogowskazami, strzałeczkami itp. itd. Bacówka dorobiła się całkiem zgrabnego i rozpowszechnianego plakatu oraz facebookowego profilu. Cała ta kreacja na miejsce wyjątkowe, z dobrym jedzeniem i specyficzną atmosferą zgrzyta jednak w konfrontacji z rzeczywistością.  Ale po kolei… 

Atutem tego miejsca z pewnością jest położenie. Z tarasu rozciąga się bajkowy widok na Tatry (przez nas z powodu pochmurnej aury niestwierdzony).  Sala główna, obita boazerią, z kamiennym kominkiem tworzy przytulny nastrój, choć wieczorem może wydawać się trochę ciemnawa. Meble i starocie zdobiące wnętrze też przypadły nam do gustu. Warto zwrócić uwagę na fotografie wiszące na ścianach.  

Mieliśmy wątpliwe szczęście trafienia na małoletni rozkrzyczany obóz narciarski, który niestety wypełnił całą przestrzeń łóżkową. Dla nas została tylko gleba (w zasadzie ława na głównej sali). Kilka drobiazgów spowodowało jednak, że nie czuliśmy się tam mile widziani. 

Przede wszystkim dziewczyny z obsługi, poproszone o najmniejszy drobiazg dają do zrozumienia, że zwyczajnie im się nie chce. Dzieciarnia pałaszująca obiad brudzi, ale najwyraźniej umknęło to bacówkowej ekipie. Nikt z zaplecza nie pokwapił się, by te stoły jakoś ogarnąć, a kiedy sami chcieliśmy to zrobić, pani z okienka, miast ochoczo pospieszyć nam z pomocą, z widocznym niezadowoleniem podniosła się ze swojego miejsca i wręczyła nam mokrą ścierę. Tak samo było po tym jak młódź spożyła kolację (Kamil Durczok dostałby epileptycznego ataku), ale tym razem zrezygnowaliśmy z wyręczania pracowników schroniska. Zasadniczo obsługa (wcale liczna) nie wykazywała przesadnej troski o nasz pobyt. Pewniej chyba czuła się zadekowana na bacówkowym zapleczu.

Fiasko poniosła także próba dogadania się z obsługą w kwestii kąpieli. Mając przed oczami wizję rychłego najazdu tabunu młodocianych barbarzyńców na prysznic, poprosiliśmy panią z okienka o informację, kiedy otworzy podwoje łaźni, żebyśmy mogli szybko i bezproblemowo zadbać o higienę, zanim ruszy tsunami dzieci w wieku szkolnym. Pani – ku naszej uciesze – obiecała dać znać, ale najwyraźniej zapomniała, bo klucz do prysznica przekazała dzieciakom tuż po tym, jak spałaszowały kolację.  Skutkowało to tym że nie było dane nam skorzystać z prysznica. Chyba, że ktoś lubi po pół dnia przedzierania się przez zaspy wskoczyć pod strumień lodowato zimnej wody. Być może opieszałość ekipy należałoby zrzucić na karb wyczerpania spowodowanego długotrwałym oblężeniem bacówki przez rozwrzeszczane dzieciaki, ale nie jesteśmy przekonani, czy można traktować to jako usprawiedliwienie. Warto też wspomnieć, że właściciele schroniska są miłymi i pomocnymi ludźmi, ale widocznie nie mają szczęścia do personelu. 

Dobra jedzenie to jeden z przymiotów, który Bacówka nad Wierchomlą wszędzie podkreśla. Rzut oka na kartę dań pozwala jednak stwierdzić, że menu obiadowe jest raczej ograniczone. Raptem kilka dań. No dobrze, może nie o ilość, a o jakość im chodzi. Podczas naszego lutowego pobytu spożyliśmy dwa dania:
  • zupę cebulową z grzankami (11 zł) – niezłą w smaku, ale strasznie tłustą, w której ser przyjął postać nieforemnej kluchy przylepionej do dna miski,
  • bigos z baraniną (15 zł), w którym stwierdzono dwa kawałki barana, dwie śliwki suszone oraz (jako gratis chyba) sporej wielkości kość. Poza tym całkiem dobry.
Warto dodać, że podczas naszej poprzedniej wizyty nad Wierchomlą (lipiec 2011) zamówiliśmy tu naleśniki z jeżynami, które okazały się być plackami ze średniej jakości dżemem z owoców leśnych (choć cena budziła nadzieję na zawartość w postaci świeżych owoców).

Warunki sanitarne należy ocenić wysoko. Wprawdzie turystów wita informacja, że z powodu braku wody toalety są nieczynne, ale jak się okazało, gości schroniska to nie dotyczy. Można więc w komfortowych warunkach zaspokoić swoje potrzeby fizjologiczne i estetyczne, głównie te związane z zapachem (o ile tabun młodocianych narciarzy nie wydoi zapasu ciepłej wody). Łazienki są świeżo wyremontowane, można by rzec, że sprawiają wrażenie zbyt nowoczesnych w porównaniu z wystrojem całego przybytku, ale dla strudzonego wędrowca stanowi to miłą niespodziankę.

Bacówkę oceniamy na 4. Do niepodważalnych atutów tego miejsca zaliczyć trzeba położenie, specyficzny, schroniskowy charakter miejsca (który podczas naszego pobytu zakłóciła nadmierna ekspansja uczestników kolonii) oraz obecność cudownych, przyjaznych psów. Rozczarowuje na pewno jedzenie oraz kiepska obsługa, która traktowała nas trochę jak zło konieczne.

Bacówka pod Wierchomlą w internecie:

Ceny: 4/6 (15 zł za glebę)
Obsługa: 2/6
Gastro: 3/6
Klimat: 5/6 (za zasługą przesympatycznych czworonogów) 

Ocena ogólna: 4/6